Categories
Dawni poeci

Słowacki Juliusz – smutno mi Boże.

Hymn
Juliusz Słowacki

Smutno mi, Boże! – Dla mnie na zachodzie
Rozlałeś tęczę blasków promienistą;
Przede mną gasisz w lazurowej wodzie
Gwiazdę ognistą…
Choć mi tak niebo Ty złocisz i morze,
Smutno mi, Boże!

Jak puste kłosy, z podniesioną głową
Stoję rozkoszy próżen i dosytu…
Dla obcych ludzi mam twarz jednakową,
Ciszę błękitu.
Ale przed Tobą głąb serca otworzę,
Smutno mi, Boże!

Jako na matki odejście się żali
Mała dziecina, tak ja płaczu bliski,
Patrząc na słońce, co mi rzuca z fali
Ostatnie błyski…
Choć wiem, że jutro błyśnie nowe zorze,
Smutno mi, Boże!

Dzisiaj, na wielkim morzu obłąkany,
Sto mil od brzegu i sto mil przed brzegiem,
Widziałem lotne w powietrzu bociany
Długim szeregiem.
Żem je znał kiedyś na polskim ugorze,
Smutno mi, Boże!

Żem często dumał nad mogiłą ludzi,
Żem prawie nie znał rodzinnego domu,
Żem był jak pielgrzym, co się w drodze trudzi
Przy blaskach gromu,
Że nie wiem, gdzie się w mogiłę położę,
Smutno mi, Boże!

Ty będziesz widział moje białe kości
W straż nie oddane kolumnowym czołom;
Alem jest jako człowiek, co zazdrości
Mogił popiołom…
Więc, że mieć będę niespokojne łoże,
Smutno mi, Boże!

Kazano w kraju niewinnej dziecinie
Modlić się za mnie co dzień… a ja przecie
Wiem, że mój okręt nie do kraju płynie,
Płynąc po świecie…
Więc, że modlitwa dziecka nic nie może,
Smutno mi, Boże!

Na tęczę blasków, którą tak ogromnie
Anieli Twoi w niebie rozpostarli,
Nowi gdzieś ludzie w sto lat będą po mnie
Patrzący – marli.
Nim się przed moją nicością ukorzę,
Smutno mi, Boże!
Pisałem o zachodzie słońca na morzu przed Aleksandrią

Categories
Dawni poeci

Słowacki Juliusz – Tak mi dopomóż Chryste Panie Boże

TAK MI, BOŻE, DOPOMòŻ
Idea wiary nowéj rozwinięta,
W błyśnieniu jednym zmartwychwstała we mnie
Cała, gotowa do czynu i święta;
Więc niedaremnie, o! nienadaremnie
Snu śmiertelnego porzuciłem łoże.
Tak mi dopomóż, Chryste Panie Boże!
Mały ja, biedny, ale serce moje
Może pomieścić ludzi milijony.
Ci wszyscy ze mnie będą mieli zbroje –
I ze mnie piorun mieć będą czerwony,
I z mego szczęścia do szczęścia podnoże.
Tak mi dopomóż, Chryste Panie Boże!
Za to spokojność już mam i mieć będę,
I będę wieczny – jak te, które wskrzeszę –
I będę mocny – jak to, co zdobędę –
I będę szczęsny – jak to, co pocieszę –
I będę stworzon – jak rzecz, którą stworzę.
Tak mi dopomóż, Chryste Panie Boże!
Chociaż usłyszę głosy urągania,
Nie dbam, czy wzrastać będą – czy ucichać…
Jest to w godzinie wielkiéj zmartwychwstania
Szmer kości, który na smentarzach słychać.
Lecz się umarłych zgrają nie zatrwożę.
Tak mi dopomóż, Chryste Panie Boże!
Widzę wchód jeden tylko otworzony
I drogę ducha tylko jedno-bramną…
Trzymając w górę palec podniesiony
Idę z przestrogą – kto żyw – pójdzie za mną…
Pójdzie – chociażbym wszedłszy szedł przez morze…
Tak mi dopomóż, Chryste Panie Boże!
Drugi raz pokój dany jest na ziemi
Tym, którzy miłość mają i ofiarę…
Dane zwycięstwo jest nad umarłemi,
Dano jest wskrzeszać tych, co mają wiarę…
Na reszcie trumien – Ja – pieczęć położę.
Tak mi dopomóż, Chryste Panie Boże!
Lecz tym, co idą – nie przez czarnoksięstwa,
Ale przez wiarę – dam, co sam Bóg daje:
W ich usta włożę komendę zwycięstwa,
W ich oczy – ten wzrok, co zdobywa kraje –
Ten wzrok, któremu nic dotrwać nie może.
Tak mi dopomóż, Chryste Panie Boże!
Z pokorą teraz padam na kolana,
Abym wstał silnym Boga robotnikiem.
Gdy wstanę – mój głos będzie głosem Pana,
Mój krzyk – ojczyzny całéj będzie krzykiem,
Mój duch – aniołem, co wszystko przemoże.
Tak mi dopomóż, Chryste Panie Boże!

Categories
Dawni poeci

Staff Leopold – Chorzy w poczekalni

CHORZY W POCZEKALNI
Podobnie jak uliczni przechodnie banalni,
Jednacy w modzie, stroju, pozie i zwyczaju,
Niby pasażerowie codzienni tramwaju,
Siedzą chorzy w lekarza niemej poczekalni.
Na wrogo-nieznajome ścian patrząc obrazy,
Obojętni z pozoru, a trwożnie niepewni,
Obcy dla siebie zawsze, dzisiaj bliscy krewni,
Opanowują z trudem swych twarzy wyrazy.
I gdy zegar poważnie, aż grobowo, tyka,
Oni, siedząc wokoło uroczystym wianem,
Jak gdyby na śmiertelnym swym cenzurowanem,
Odgadują pierwszego w gronie nieboszczyka.
Tajemnych, groźnych chorób przerozliczne szczeble,
Jedni z twarzą jak z wosku, drudzy jak z papieru,
Wdychają chloroformu zapach i eteru,
Zazdroszcząc, że nie cierpią tutaj tylko meble.
Topiąc wzrok w Asklepiosie, marmurowym bożku,
Stojącym w ciemnym kącie, w gorączki wypieku
Marzą o dobroczynnym jakimś, zbawczym leku
W błogosławionych kroplach lub w cudownym proszku.
Myślą o swoim stopniu w termometru rurce –
I ci, u których wiary szczep był bezowocnym,
Roją dziś o lekarzu jako o wszechmocnym,
Wierzą w niego rozpacznie jako w cudotwórcę.
W pragnieniu życia przysiąc nań każdy jest skory…
Czuje dlań z góry wdzięczność, przyrzeka majątek,
Jeśli zśród tych skazańców wyjdzie jak wyjątek…
Wtem znów wpuszczają kogoś i znów wchodzi chory.
Zwrócili się, by wzrokiem ciekawym go dosiąc,
I gdy siadł, znowu wszyscy w bezruchu, w bezczynie,
W drzwi obojętnie białe patrzą jak w pustynię
Mroźną, gdzie jak nadziei blask lśni klamki mosiądz.
I wchodzi znowu jeden, którego tu władza
Drżącej nadziei wiedzie i zdrowia marzenie –
I rozrasta się głucho w tej izbie cierpienie,
I mury milczącego pokoju rozsadza.
Rozpiera się ból w twardych granicach komnaty,
Jak smok, który opiły po padliny próchnie,
Tyje z wolna, nabrzmiewa, rozdyma się, puchnie
I z cieśni się rozpręża na zewnątrz, na światy.
Zda się, że pęknie pokój ten… I nagle – pęka!
Z hałasem, hukiem, grzmotem!… I ściany, i kąty
Lecą jak wysadzone prochowymi lonty,
Tak je rozmiotła dzika, zbyt przewzbrana męka.
I z wolnych już stron czterech wali się i tłoczy
Tłum chorych, który gniecie się, a ciągle wzrasta,
Jakby już nie ulica, nie miasto, lecz miasta
I kraje, i świat cały zbiegły się z otoczy.
Najdawniej czekający, porwawszy się w trwodze,
Wraz z wrzaskiem napastników rozdzierają ciszę
I krzyczą, jęczą, wyją dawni i przybysze,
Czołgając się na klęczkach po twardej podłodze,
Błagalnie wznoszą ręce do swych tęsknot celu
I z szaleńczą rozpaczą, co zgrozą przeraża,
Łomocą w drzwi, jedynie nietknięte, lekarza,
Wołając: "Zbawicielu! Otwórz, zbawicielu!"
Cały świat ze skowytem szaleje cierpienia,
On, Wielki Niewierzący, co zmienił glob stary
W poczekalnię cierpiących, pełnych dzikiej wiary,
Wzywających zwierzęcym skomleniem zbawienia!
Aż od ich wściekłych miotań zadrżały posady!
Cały gmach, zbudowany z kamienia i stali,
W nicość, w proch, w zatracenie z gruchotem się wali,
W nieuniknioną przepaść wieczystej zagłady.
I gdy wszystko runęło z łomotem i trzaskiem,
Nad kurzem rumowiska, który świat zadymia,
Zawisła w górze jeno klepsydra olbrzymia,
Trupy pobitych szarym zasypując piaskiem.

Categories
Dawni poeci

Staff Leopold – Zwiastowanie

ZWIASTOWANIE
Ave Maria! Bądź pozdrowiona!
Słońce się w zachód przed tobą chyli
Z czcią, że co z ciebie zrodzi się, skona
W jego konania bolesnej chwili.
Ave Maria! Kłoni się tobie
Łanem szumiący kłos zboża świeży,
Że w wieczór trwogi, w smutku żałobie,
Chlebem Ostatniej będzie Wieczerzy.
Ave Maria! Rosa upada
Do stóp twych kornym pereł haraczem,
Że kiedyś żalu godzina blada
Krople jej zmiesza z twych oczu płaczem.
Ave Maria! Skroń tobie pieści
Powiew lecący z niw dali pustej,
Że skroń osuszy z potu boleści,
Gdy Weroniki zabraknie chusty.
Ave Maria! Lilie łąkowe
Wielbią cię w słodkich woni podzięce,
Że ujmiesz cierniem wieńczoną głowę
W swoje przeczyste, lilijne ręce.
Ave Maria! Nad zmierzchłą glebą
Skowronki wdzięczne ślą tobie pienie,
Że na swych skrzydłach uniosą w niebo
Zgasłej miłości ostatnie tchnienie.
Ave Maria! Mrok się uniża
Do stóp twych, pełznąc wśród niemej głuszy,
By cię przebłagać, że u stóp krzyża
Kirem rozpaczy legnie ci w duszy.
Ave Maria! Bądź pozdrowiona,
Że cała wieczność będzie ci dłużna
Plonu z katuszy twojego łona,
Bo najszczytniejszą z ofiar jest – próżna.

Categories
Dawni poeci

Sztaudynger Jan – Matka boska na nartach

Matka Boska na nartach
Matka Boska na nartach
zjechała z gór Beskidu
(A dobrze jeździć umie,
nie zrobi narciarzom wstydu!).

Dwie sarny poklękały
Pod starą śnieżną jodłą
I las się oddał cały
Cichym poszumom, modłom.
W sukni do samej ziemi
I dwoma świecami w dłoni
Zjechała, jak miesiąc śliczna,
Z wysokich śląskich groni.
Tak szybko przejechała,
Tylko mignęła w bieli,
Że już im w dali znikła,
Nim, kto jest, odgadnęli.
Choć narty szybko pędzą
I śnieg aż w niebo pryska,
Dwie świeczki się świeciły
(Widziało je kilku z bliska).
Biegli więc za Nią śpiesznie,
Ale nie dali rady,
Więc tylko poklękali
Całując nartów ślady.
Pytali, kto to jedzie
Z wysokich śląskich groni,
Co zamiast trzymać kijki,
Dwie świece dzierży w dłoni?
A z łaski Przenajświętszej,
Gdzie padły ich całusy,
Tam wiosną się rozkwitły
Śnieżyczki i krokusy.
Dwa wilki jak baranki
Biegły przy świętych nartach,
Dla Przenajświętszej Panienki
Jako przyboczna warta.

Categories
Moje wiersze

Czym jest życie

Czym jest życie –
westchnieniem,co pierwotnie było,
aby później zniknąć,
niby rzut kamieniem.
Czym jest życie –
natchnieniem, które KIEDYŚ trwało,
lecz zniknęło,
bo owoców żadnych nie wydało.
Czym jest życie –
filozofią, co ludzkie umysły otwiera,
by zapaść w duszy
i obumrzeć, jak kwiat obumiera.
Czym jest życie –
poezją, którą wytrwale pisano,
by zapomnieć,
jak wiedzę, co jej w szkole nabywano.
Czym jest życie –
melodią, która ehem uniesiona,
niknie w ciszy,
prawie niezauważona.
Czym jest życie –
nadzieją, którą można się łudzić,
by zasnąć
i się więcej nie obudzić.

Categories
Moje wiersze

Portret rodzinny.

Portret rodzinny.
w szufladzie z pamiątkami
znalazłam coś cennego,
coś, co ma wartość wielką,
coś bardzo mi bliskiego.
Miało to kształt obrazu
w ramkę oprawionego.
Był to portret rodzinny,
było to coś pięknego.
Z portretu jasność biła,
radosne, ciepłe twarze,
to portret mej rodziny,
to portret moich marzeń.
Radosne siostry, bracia,
radosna ciocia, wujek,
radosna mama, tata,
w dziadkach radość panuje.
Portret rodzinny piękne
zostawia mi wspomnienia.
Zawieszę go w pokoju,
poszukam w nim nathnienia.

Categories
Moje wiersze

Oświęcim

Oświęcim.
Wybałuszone oczy bezradne bez łez
Za ogrodzeniem śmierć zbiera swe żniwa,
Życie dotarło w to miejsce na kres
tu siła diabła nad bożą wygrywa.
Siły opadły i wiara uciekła
piękno zmieniło się w skórę i kości,
a hełm niemiecki ma wysłaniec piekła,
ten co nie zaznał niczyjej miłości
W zimnych barakach wolno mija życie,
przyszłość umiera, oczekując końca,
ostatnie listy gdzieś w starym zeszycie,
choć nie istnieje żaden ich odbiorca.
Ostatnie tchnienie w gazowych komorach,
W piecach spalają się na czarny popiół,
i zionie ogień w niemieckich upiorach,
po to, by władzę zdobyć nad Europą.
Włosy na stosach niby życia stogi
Zagłada Żydów tak jakby nieludzi
Upadła ufność, a z nią wiara w Boga
i chory umysł przestał się już łudzić.
W głębokich dołach po wrzucane ciała,
tu siostra siostrę, a brat chowa brata,
Tam matka boska cichótko płakała
we łzach tonęła, jak w ludzkich dramatach.
Tu na nikogo nikt i nic nie czeka,
i nic nie słychać, ni szlochu, ni krzyku,
gdzie człowiek z dumą zabija człowieka,
gdy się jest tylko numerem w dzienniku.
Pamięć została i słowa spisane,
Cmentarz niechcianych tkwi w naszej pamięci,
w historii nigdy w nas niezapomnianej,
w samym wspomnieniu, gdy słyszysz –
Oświęcim.

Categories
Moje wiersze

W ogrodzie

W ogrodzie.
W moim ogrodzie, ogrodzie spokoju,
gdzie słońce rankiem budzi się do życia,
wlewając w moje serce moc pokoju,
dając mi nowe cele do zdobycia.
W moim ogrodzie, ogrodzie miłości,
w którym ja czekam i ktoś na mnie czeka,
gdzie mnie dosięga tak fala radości,
że serce moje zalewa jak rzeka.
W moim ogrodzie, ogrodzie mych marzeń,
gdzie wiatr pieśń zagra, a ptak ją wyśpiewa,
dając mym zmysłom wiele cennych wrażeń,
gdy wonią roślin ogród się oblewa.
W moim ogrodzie zechciej się zatrzymać,
bo jego serce bije wciąż dla ciebie,
chciej choć na chwilę w piersiach oddech wstrzymać,
aby się poczuć jak w raju, jak w niebie.

Categories
Moje wiersze

Nie zatapiaj okrętu

Nie zatapiaj okrętu.
Nie łap w żagle powiewu, który wiatrem nazywasz,
teraz wieje lecz fale wkrótce spokój wygładzi.
Pilnuj tego co ważne, pierwszy plan, to rodzina,
najpierw pomyśl dokładnie tysiąc razy, nim zdradzisz.
Nie oceniaj, wysłuchaj, nie zamieniaj się w drzewo,
każde słowo zduszone świeci smutkiem i pustką.
Otwórz serce i myśli nim zabraknie drugiego,
a jedynym rozmówcą będzie whisky i lustro.
Nie tłum złości we wnętrzu, zwłaszcza, kiedy niesłuszna,
porozmawiaj nim oczy bielmo fałszu zakryje.
Nim cię starość położy jak kukiełkę do łóżka,
wykorzystaj te chwile, wszak raz tylko się żyje.

EltenLink