Categories
Dawni poeci

Twardowski Jan – do moich uczniów.

Do moich uczniów
Uczniowie moi, uczenniczki drogie,
ze szkół dla umysłowo niedorozwiniętych,
com wam uczył lat kilka, stracił nerwy swoje,
i wam niechaj poświęcę kilka wspomnień świetych.

Jurku, z buzią otwartą, dorosły głuptasie-
gdzie się teraz podziewasz, w jakim obcym tłumie –
czy ci znów dokuczają na pauzie i w klasie –
i kto twe smutne oczy nareszcie zrozumie.

Janko Kosiarska z rączkami sztywnymi,
z noskiem co się tak uparł, że został króciutki –
za oknem wiatr czerwcowy z pannami ładnymi –
a tobie kto daruje choć uśmiech malutki.

Pamiętasz tamta lekcję, gdym o niebie mówi,
te łzy co w okularach na religii stają –
właśnie o robotnikach myślałem z winnicy,
co wołali na dworze – nikt nas nie chce nająć.

Janku bez nogi prawej, z duszą pod rzęsami –
grubasku i jąkało – osowiały, niemy –
Zosiu coś wcześnie zmarła, aby nóżki krzywe
szybko okryć żałobnym cieniem chryzantemy.

Wojtku wiecznie płaczący i ty coś po sznurze
drapał się, by mi ukraść parasol, łobuzie –
Pawełku z wodą w głowie i ty niewdzięczniku
coś mi żaby położył na szkolnym dzienniku.

Czekam na was, najdrożsi, z każdą pierwszą gwiazdką –
ze srebrem betlejemskim co w pudełkach świeci –
z barankiem wielkanocnym. – Bez was świeczki gasną –
i nie ma życ dla kogo.
Ten od głupich dzieci.

Categories
Dawni poeci

Baczynski Krzysztof Kamil – ballada o trzech królach.

Ballada o trzech królach
Tajemnicę przesypując w sobie
jak w zamkniętej kadzi ziarno,
jechali trzej królowie
przez ziemię rudą i skwarną.
Wielbłąd kołysał jak maszt,
a piasek podobny do wody;
i myślał król: "Jestem młody,
a nie minął mnie wielki czas.
I zobaczę w purpurze rubinów
ogień, siły magiczny blask;
może stanę się mocniejszy od czynów
przez ten jeden, jedyny raz".
Tygrys prężył siłę jak wąż,
mięśnie w puchu grały jak harfa.
Na tygrysie jechał drugi mąż,
siwą grzywę w zamyśleniu szarpał.
"Teraz – myślał – po latach tylu,
gdy zobaczę, jak płomienie cudu drżą,
moje czary skarbów mi uchylą,
moje wróżby nabiegną krwią.
Ziemia pełna jak złoty orzech,
pęknie na niej skorupy głaz,
usta jaskiń diamentowych otworzy
przez ten jeden, jedyny raz."
Trzeci król na rybie
wielkiej jak wyspa jechał
przez stepy podobne szybie
błękitnej pod wiatru miechem.
Nucił: "Po latach stu
kwiat początku i końca ogień
w jedno koło związanych nut
gdy zobaczę, sam się stanę Bogiem.
W suche liście moich ciemnych ksiąg
spłynie mądrość odwiecznych gwiazd
i osiądzie w misie moich rąk
przez ten jeden, jedyny raz".
A w pałacach na lądach zielonych,
co jak sukno wzburzonej fali,
mieli króle trzej błękitne dzwony,
w których serca swe na co dzień chowali.
A tak śpiesznie biegli, że w pośpiechu
wzięli tylko myśli pełne grzechu.
Więc uklękli trzej królowie zadziwieni,
jak trzy słupy złocistego pyłu,
nie widząc, że się serca trzy po ziemi
wlokły z nimi jak psy smutne z tyłu.
I spojrzeli nagle wszyscy trzej,
gdzie dzieciątko jak kropla światła,
i ujrzeli, jak w pękniętych zwierciadłach,
w sobie – czarny, huczący lej.
I poczuli nagle serca trzy,
co jak pięści stężały od żalu.
Więc już w wielkim pokoju wracali,
kołysani przez zwierzęta jak przez sny.
Wielbłąd z wolna huśtał jak maszt,
tygrys cicho jak morze mruczał,
ryba smugą powietrza szła.
I płynęło, i szumiało w nich jak ruczaj.
Powracali, pośpieszali z wysokości
trzej królowie nauczeni miłości.

Categories
Dawni poeci

Gałczynski Ildefons Konstanty – Dziecko się rodzi

O, dajcie mi te małe skrzypce,
może na skrzypcach wygram
wiatr i pochyłą ulicę,
i noc, co taka niezwykła.

Uwzględnijcie mizerne granie,
a nie bijcie, gdy wezmę źle
jaki ton na strunie baraniej,
na G, D, A czy E.

Na moście stoję. Przez liście
światło na smyk się sypie.
Słuchajcie: to córka nuci
w czarodziejskim pudełku skrzypiec:
"baba" i "tata", i "mama",
i "bobo" – i nagle krzyk –
o, skrzypko zwariowana!
o, zwariowany smyk!

Categories
Dawni poeci

Lechon Jan – Sprzeczka

Sprzeczka – Jan Lechoń
Sprzeczka
Już zimny dzień jesienny zaczyna omdlewać,
I w myślach szukam kształtu twej drogiej postaci,
I ból, co mną nurtuje, wszechwładną moc traci.
Pójdziemy do ogrodu. Nie warto się gniewać.
Patrz, księżyc nad jezioro zza chmury wypływa,
W milczeniu stoi ogród jak mlekiem oblany,
I tylko czasem, z trzaskiem pękają kasztany.
Wsłuchujmy się w tę ziemię; jest chyba szczęśliwa.
W akacje płynie fala zimnego przewiewu –
Ach! Niechaj nas przepływa, ach! niechaj w nas wieje
I niechaj nas oczyszcza, jak z liści aleje –
Nas, ślepych na swą miłość, pobladłych od gniewu.

Categories
Dawni poeci

Lenartowicz Teofil – złoty kubek

ZŁOTY KUBEK
W szczerym polu na ustroni
Złote jabłka na jabłoni,
Złote liście pod jabłkami,
Złota kora pod liściami.
Aniołowie przylecieli
W porankową cichą porę:
Złote jabłka otrząsnęli,
Złote liście, złotą korę.
Nikt nie wiedział w całym świecie,
Ludzkie oczy nie widziały,
Tylko jedno małe dziecię,
Małe dziecię z chatki małej.
Pan Bóg łaskaw na sierotę,
Przyleciała znad strumyka,
Pozbierała jabłka złote,
Zawołała na złotnika:
– Złotniczeńku, zrób mi kubek,
Tylko, proszę, zrób mi ładnie.
Zamiast uszka ptasi dzióbek,
Moją matkę zrób mi na dnie,
A po brzegach naokoło
Liść przeróżny niech się świeci,
A po bokach małe sioło,
A na spodku małe dzieci.
– Ja ci zrobię złoty kubek
I uleję wszystko ładnie:
Zamiast uszka ptasi dzióbek,
Twoją matkę zrobię na dnie;
A po brzegach naokoło
Liść przeróżny się zaświeci,
A po bokach małe sioło,
A pod spodem małe dzieci.
Ale czyjeż ręce, czyje,
Będą godne tej roboty?
Ale któż się nim napije,
Komu damy kubek złoty?
Kto się w dłonie wziąć ośmieli,
W złotym denku przejrzeć lice?
– Sam Pan Jezus i anieli,
I Maryja, i dziewice.
Złotniczeńku, patrz weselej,
Czemu twoje w łzach źrenice?
Sam Pan Jezus i anieli,
I Maryja, i dziewice.

Categories
Dawni poeci

Przerwa Tetmaier Kazimierz – na Anioł Panski

ANIOŁ PAŃSKI
Na Anioł Pański biją dzwony,
niech będzie Maria pozdrowiona,
niech będzie Chrystus pozdrowiony…
Na Anioł Pański biją dzwony,
w niebiosach kędyś głos ich kona…
W wieczornym mroku, we mgle szarej,
idzie przez łąki i moczary,
po trzęsawiskach i rozłogach,
po zapomnianych dawno drogach,
zaduma polna, Osmętnica…
Idzie po polach, smutek sieje,
jako szron biały do księżyca…
Na wód topiele i rozchwieje,
na omroczone, śpiące gaje,
cień, zasępienie od niej wieje,
włóczą się za nią żal, tęsknica…
Hen, na cmentarzu ciemnym staje,
na grób dziewczyny młodej siada,
w świat się od grobu patrzy blada…
Na Anioł Pański biją dzwony,
niech będzie Maria pozdrowiona,
niech będzie Chrystus pozdrowiony…
Na Anioł Pański biją dzwony,
w niebiosach kędyś głos ich kona…
Na wodę ciche cienie schodzą,
tumany się po wydmach wodzą,
a rzeka szemrze, płynie w mrokach,
płynie i płynie coraz dalej…
A coś w niej wzdycha, coś zawodzi,
coś się w niej skarży, coś tak żali…
Płynie i płynie, aż gdzieś ginie,.
traci się w górach i w obłokach,
i już nie wraca nigdy fala,
co taka smutna stąd odchodzi,
przepada kędyś w mórz głębinie
i już nie wraca nigdy z dala…
Na Anioł Pański biją dzwony,
niech będzie Maria pozdrowiona,
niech będzie Chrystus pozdrowiony…
Na Anioł Pański biją dzwony,
w niebiosach kędyś głos ich kona…
Szare się dymy wolno wleką
nad ciemne dachy, kryte słomą –
wleką się, snują gdzieś daleko,
zawisną chwilę nieruchomo
i giną w pustym gdzieś przestworzu…
Może za rzeczną płynąc falą
polecą kędyś aż ku morzu…
A mrok się rozpościera dalą
i coraz szerzej idzie, szerzej,
i coraz cięższy, gęstszy leży,
zatopił lasy, zalał góry,
pochłonął ziemię do rubieży,
na niebie oparł się ponury…
Na Anioł Pański biją dzwony,
niech będzie Maria pozdrowiona,
niech będzie Chrystus pozdrowiony…
Na Anioł Pański biją dzwony,
w niebiosach kędyś głos ich kona…
Idzie samotna dusza polem,
idzie ze swoim złem i bólem,
po zbożnym łanie i po lesie,
wszędy zło swoje, swój ból niesie
i swoją dolę klnie tułacza,
i swoje losy klnie straszliwe,
z ogromną skargą i rozpaczą
przez zasępioną idzie niwę…
Idzie jak widmo potępione,
gwiżdże koło niej wiatr i tańczy –
w którą się kolwiek zwróci stronę,
wszędzie gościniec jej wygnańczy –
nigdzie tu miejsca nie ma dla niej,
nie ma spoczynku ni przystani…
Idzie przez pola umęczona,
łamiąc nad głową swą ramiona…
Na Anioł Pański biją dzwony,
niech będzie Maria pozdrowiona,
niech będzie Chrystus pozdrowiony…

Categories
Dawni poeci

Słowacki Juliusz – smutno mi Boże.

Hymn
Juliusz Słowacki

Smutno mi, Boże! – Dla mnie na zachodzie
Rozlałeś tęczę blasków promienistą;
Przede mną gasisz w lazurowej wodzie
Gwiazdę ognistą…
Choć mi tak niebo Ty złocisz i morze,
Smutno mi, Boże!

Jak puste kłosy, z podniesioną głową
Stoję rozkoszy próżen i dosytu…
Dla obcych ludzi mam twarz jednakową,
Ciszę błękitu.
Ale przed Tobą głąb serca otworzę,
Smutno mi, Boże!

Jako na matki odejście się żali
Mała dziecina, tak ja płaczu bliski,
Patrząc na słońce, co mi rzuca z fali
Ostatnie błyski…
Choć wiem, że jutro błyśnie nowe zorze,
Smutno mi, Boże!

Dzisiaj, na wielkim morzu obłąkany,
Sto mil od brzegu i sto mil przed brzegiem,
Widziałem lotne w powietrzu bociany
Długim szeregiem.
Żem je znał kiedyś na polskim ugorze,
Smutno mi, Boże!

Żem często dumał nad mogiłą ludzi,
Żem prawie nie znał rodzinnego domu,
Żem był jak pielgrzym, co się w drodze trudzi
Przy blaskach gromu,
Że nie wiem, gdzie się w mogiłę położę,
Smutno mi, Boże!

Ty będziesz widział moje białe kości
W straż nie oddane kolumnowym czołom;
Alem jest jako człowiek, co zazdrości
Mogił popiołom…
Więc, że mieć będę niespokojne łoże,
Smutno mi, Boże!

Kazano w kraju niewinnej dziecinie
Modlić się za mnie co dzień… a ja przecie
Wiem, że mój okręt nie do kraju płynie,
Płynąc po świecie…
Więc, że modlitwa dziecka nic nie może,
Smutno mi, Boże!

Na tęczę blasków, którą tak ogromnie
Anieli Twoi w niebie rozpostarli,
Nowi gdzieś ludzie w sto lat będą po mnie
Patrzący – marli.
Nim się przed moją nicością ukorzę,
Smutno mi, Boże!
Pisałem o zachodzie słońca na morzu przed Aleksandrią

Categories
Dawni poeci

Słowacki Juliusz – Tak mi dopomóż Chryste Panie Boże

TAK MI, BOŻE, DOPOMòŻ
Idea wiary nowéj rozwinięta,
W błyśnieniu jednym zmartwychwstała we mnie
Cała, gotowa do czynu i święta;
Więc niedaremnie, o! nienadaremnie
Snu śmiertelnego porzuciłem łoże.
Tak mi dopomóż, Chryste Panie Boże!
Mały ja, biedny, ale serce moje
Może pomieścić ludzi milijony.
Ci wszyscy ze mnie będą mieli zbroje –
I ze mnie piorun mieć będą czerwony,
I z mego szczęścia do szczęścia podnoże.
Tak mi dopomóż, Chryste Panie Boże!
Za to spokojność już mam i mieć będę,
I będę wieczny – jak te, które wskrzeszę –
I będę mocny – jak to, co zdobędę –
I będę szczęsny – jak to, co pocieszę –
I będę stworzon – jak rzecz, którą stworzę.
Tak mi dopomóż, Chryste Panie Boże!
Chociaż usłyszę głosy urągania,
Nie dbam, czy wzrastać będą – czy ucichać…
Jest to w godzinie wielkiéj zmartwychwstania
Szmer kości, który na smentarzach słychać.
Lecz się umarłych zgrają nie zatrwożę.
Tak mi dopomóż, Chryste Panie Boże!
Widzę wchód jeden tylko otworzony
I drogę ducha tylko jedno-bramną…
Trzymając w górę palec podniesiony
Idę z przestrogą – kto żyw – pójdzie za mną…
Pójdzie – chociażbym wszedłszy szedł przez morze…
Tak mi dopomóż, Chryste Panie Boże!
Drugi raz pokój dany jest na ziemi
Tym, którzy miłość mają i ofiarę…
Dane zwycięstwo jest nad umarłemi,
Dano jest wskrzeszać tych, co mają wiarę…
Na reszcie trumien – Ja – pieczęć położę.
Tak mi dopomóż, Chryste Panie Boże!
Lecz tym, co idą – nie przez czarnoksięstwa,
Ale przez wiarę – dam, co sam Bóg daje:
W ich usta włożę komendę zwycięstwa,
W ich oczy – ten wzrok, co zdobywa kraje –
Ten wzrok, któremu nic dotrwać nie może.
Tak mi dopomóż, Chryste Panie Boże!
Z pokorą teraz padam na kolana,
Abym wstał silnym Boga robotnikiem.
Gdy wstanę – mój głos będzie głosem Pana,
Mój krzyk – ojczyzny całéj będzie krzykiem,
Mój duch – aniołem, co wszystko przemoże.
Tak mi dopomóż, Chryste Panie Boże!

Categories
Dawni poeci

Staff Leopold – Chorzy w poczekalni

CHORZY W POCZEKALNI
Podobnie jak uliczni przechodnie banalni,
Jednacy w modzie, stroju, pozie i zwyczaju,
Niby pasażerowie codzienni tramwaju,
Siedzą chorzy w lekarza niemej poczekalni.
Na wrogo-nieznajome ścian patrząc obrazy,
Obojętni z pozoru, a trwożnie niepewni,
Obcy dla siebie zawsze, dzisiaj bliscy krewni,
Opanowują z trudem swych twarzy wyrazy.
I gdy zegar poważnie, aż grobowo, tyka,
Oni, siedząc wokoło uroczystym wianem,
Jak gdyby na śmiertelnym swym cenzurowanem,
Odgadują pierwszego w gronie nieboszczyka.
Tajemnych, groźnych chorób przerozliczne szczeble,
Jedni z twarzą jak z wosku, drudzy jak z papieru,
Wdychają chloroformu zapach i eteru,
Zazdroszcząc, że nie cierpią tutaj tylko meble.
Topiąc wzrok w Asklepiosie, marmurowym bożku,
Stojącym w ciemnym kącie, w gorączki wypieku
Marzą o dobroczynnym jakimś, zbawczym leku
W błogosławionych kroplach lub w cudownym proszku.
Myślą o swoim stopniu w termometru rurce –
I ci, u których wiary szczep był bezowocnym,
Roją dziś o lekarzu jako o wszechmocnym,
Wierzą w niego rozpacznie jako w cudotwórcę.
W pragnieniu życia przysiąc nań każdy jest skory…
Czuje dlań z góry wdzięczność, przyrzeka majątek,
Jeśli zśród tych skazańców wyjdzie jak wyjątek…
Wtem znów wpuszczają kogoś i znów wchodzi chory.
Zwrócili się, by wzrokiem ciekawym go dosiąc,
I gdy siadł, znowu wszyscy w bezruchu, w bezczynie,
W drzwi obojętnie białe patrzą jak w pustynię
Mroźną, gdzie jak nadziei blask lśni klamki mosiądz.
I wchodzi znowu jeden, którego tu władza
Drżącej nadziei wiedzie i zdrowia marzenie –
I rozrasta się głucho w tej izbie cierpienie,
I mury milczącego pokoju rozsadza.
Rozpiera się ból w twardych granicach komnaty,
Jak smok, który opiły po padliny próchnie,
Tyje z wolna, nabrzmiewa, rozdyma się, puchnie
I z cieśni się rozpręża na zewnątrz, na światy.
Zda się, że pęknie pokój ten… I nagle – pęka!
Z hałasem, hukiem, grzmotem!… I ściany, i kąty
Lecą jak wysadzone prochowymi lonty,
Tak je rozmiotła dzika, zbyt przewzbrana męka.
I z wolnych już stron czterech wali się i tłoczy
Tłum chorych, który gniecie się, a ciągle wzrasta,
Jakby już nie ulica, nie miasto, lecz miasta
I kraje, i świat cały zbiegły się z otoczy.
Najdawniej czekający, porwawszy się w trwodze,
Wraz z wrzaskiem napastników rozdzierają ciszę
I krzyczą, jęczą, wyją dawni i przybysze,
Czołgając się na klęczkach po twardej podłodze,
Błagalnie wznoszą ręce do swych tęsknot celu
I z szaleńczą rozpaczą, co zgrozą przeraża,
Łomocą w drzwi, jedynie nietknięte, lekarza,
Wołając: "Zbawicielu! Otwórz, zbawicielu!"
Cały świat ze skowytem szaleje cierpienia,
On, Wielki Niewierzący, co zmienił glob stary
W poczekalnię cierpiących, pełnych dzikiej wiary,
Wzywających zwierzęcym skomleniem zbawienia!
Aż od ich wściekłych miotań zadrżały posady!
Cały gmach, zbudowany z kamienia i stali,
W nicość, w proch, w zatracenie z gruchotem się wali,
W nieuniknioną przepaść wieczystej zagłady.
I gdy wszystko runęło z łomotem i trzaskiem,
Nad kurzem rumowiska, który świat zadymia,
Zawisła w górze jeno klepsydra olbrzymia,
Trupy pobitych szarym zasypując piaskiem.

Categories
Dawni poeci

Staff Leopold – Zwiastowanie

ZWIASTOWANIE
Ave Maria! Bądź pozdrowiona!
Słońce się w zachód przed tobą chyli
Z czcią, że co z ciebie zrodzi się, skona
W jego konania bolesnej chwili.
Ave Maria! Kłoni się tobie
Łanem szumiący kłos zboża świeży,
Że w wieczór trwogi, w smutku żałobie,
Chlebem Ostatniej będzie Wieczerzy.
Ave Maria! Rosa upada
Do stóp twych kornym pereł haraczem,
Że kiedyś żalu godzina blada
Krople jej zmiesza z twych oczu płaczem.
Ave Maria! Skroń tobie pieści
Powiew lecący z niw dali pustej,
Że skroń osuszy z potu boleści,
Gdy Weroniki zabraknie chusty.
Ave Maria! Lilie łąkowe
Wielbią cię w słodkich woni podzięce,
Że ujmiesz cierniem wieńczoną głowę
W swoje przeczyste, lilijne ręce.
Ave Maria! Nad zmierzchłą glebą
Skowronki wdzięczne ślą tobie pienie,
Że na swych skrzydłach uniosą w niebo
Zgasłej miłości ostatnie tchnienie.
Ave Maria! Mrok się uniża
Do stóp twych, pełznąc wśród niemej głuszy,
By cię przebłagać, że u stóp krzyża
Kirem rozpaczy legnie ci w duszy.
Ave Maria! Bądź pozdrowiona,
Że cała wieczność będzie ci dłużna
Plonu z katuszy twojego łona,
Bo najszczytniejszą z ofiar jest – próżna.

EltenLink